Wartość społecznego zaangażowania
Rozmowa z prof. Iwoną Niewiadomską – Kierownikiem Katedry Psychoprofilaktyki Społecznej w Instytucie psychologii KUL od 2008 roku, Kierownikiem Zakładu Psychologii Sądowej i Penitencjarnej w Instytucie Psychologii Stosowanej UJ w latach 2009-2011, autorką licznych projektów badawczych i profilaktycznych, publikacji z zakresu psychoprofilaktyki patologii społecznych, kryminologii, wiktymologii, psychologii sądowej i penitencjarnej, terapii uzależnień i psychospołecznych czynników ryzyka patologii społecznych.
Prawidłowo funkcjonująca rodzina – jak wskazuje Pani w swoich licznych publikacjach – to w profilaktyce uniwersalnej bardzo istotny zasób.
Zarówno badania, jak i życie codzienne wskazuje, że rodzina jest tak ważna, gdyż jest dla dziecka pierwotnym światem, mikroświatem społecznym, w którym uczy się określonych zasad postępowania, buduje relacje, gdzie powstają te pierwsze związki ze światem społecznym, rozumienie zależności między różnymi sytuacjami. Świat rodzinny i obowiązujące w nim reguły stanowią wskazówkę, jak w danej sytuacji należy się zachować. Kolejny argument przemawiający za rodziną jest taki, że rodzina to środowisko, które daje człowiekowi poczucie bezpieczeństwa, a pamiętajmy, że jeżeli ta podstawowa potrzeba nie jest zaspokojona, to wówczas nie można mówić o rozwoju. Człowiek pozbawiony poczucia bezpieczeństwa przyjmuje defensywną postawę. Patrząc na rozwój człowieka należy podkreślić to, że na jego wczesnym etapie ważne są konstruktywne relacje z członkami rodziny, ale później ważne jest oddawanie przez rodzinę tego młodego człowieka światu. Wówczas to dużą rolę w funkcjonowaniu tejże osoby zaczyna odgrywać grupa rówieśnicza.
Rodzice zazwyczaj na hasło „wpływ grupy rówieśniczej” truchleją, bo obawiają się, że zaraz zacznie się picie, narkotyki i wagary…
To nie jest tak, że grupa rówieśnicza jest czynnikiem o charakterze niekonstruktywnym, czy patologicznym. Przecież przewaga – w pewnym okresie rozwojowym człowieka – relacji rówieśniczych to normalny proces. Mówimy, że rodzina, czy rodzice, wychowują swoje dziecko – podkreślę to jeszcze raz – dla świata, nie dla siebie. Trzeba umieć rozróżnić co jest w tych kontaktach rówieśniczych dobre, a co może być zagrażające. Bardzo ważne są kontakty z kolegami, bo to dzięki przebywaniu w grupie rówieśników młody człowiek poznaje świat, bo to właśnie ci jego rówieśnicy będą w przyszłości jego kooperantami jak i konkurentami w realizacji różnego rodzaju celów, które będzie w przyszłości osiągać. W związku z tym można powiedzieć, że ci rówieśnicy są zwierciadłem, w którym osoba się przegląda, w którym się porównuje z innymi. Więc nie można mówić, że tu jest źródło patologii, bo jest przeciwnie. Pytanie należałoby postawić nie: „czy grupa rówieśnicza?”, tylko: „jaka grupa?”. Grupy są bardzo różne, więc uważny rodzic powinien sprawdzić, jakimi wartościami i normami społecznymi dana grupa się kieruje, gdyż to tutaj odbywa się socjalizacja jego dziecka. Odpowiedź na pytanie, jak będzie się w tej grupie zachowywała młoda osoba jest prosta – a mianowicie będzie się zachowywała tak, jak jej rówieśnicy.
Rodzice jednak często nie mają czasu sprawdzać, jakie normy obowiązują w grupie syna czy córki – zajęci są karierą, zarabianiem pieniędzy etc.
To jest kwestia preferencji wartości, tego co jest dla człowieka ważne. W dzisiejszym świecie dzieje się tak, że istnieje bardzo dużo wartości i celów, do których można zmierzać i do których też zmierzają osoby będące rodzicami. Mam wrażenie że, jeśli chodzi o wychowanie i stosunek do własnych dzieci, mamy w tym obszarze bardzo wiele różnych, ważnych zagadnień. Chcę zwrócić uwagę na kilka. Otóż zastanawia mnie – z perspektywy obserwatora życia społecznego i między innymi rodzinnego – to, że rodzice tak łatwo oddają dzieci światu. Mówi się, że w życiu mamy różne cenności, a w zasadzie to, co mamy najcenniejszego to własne dzieci. Zarówno z perspektywy indywidualnej jak i przetrwania gatunku, istotna jest ciągłość moich genów. Na co dzień pewnie nie myślimy w takich kategoriach, ale to dzieci są najcenniejszymi dla nas dobrami osobowymi. Zastanawiające jest, jak łatwo rodzice oddają innym kwestie związane np. ze spędzaniem czasu wolnego, jakością życia dzieci, które zaczynają być nie dziećmi swoich rodziców tylko – można powiedzieć – utożsamiają się z kimś innym niż rodzice oraz z czymś innym niż tradycja i wartości rodzinne. Łatwo oddajemy czas, który moglibyśmy spędzić z dziećmi, a w perspektywie mamy go tak niewiele. W profilaktyce warto zwrócić uwagę również na kwestię kompetencji rodzicielskich. Mam wrażenie, że w tej chwili rodzicami są osoby, które same w swoim dzieciństwie nie zaznały kompetencji rodzicielskich i wychowawczych, gdyż były tymi dziećmi wychowywanymi z kluczami na szyi. W związku z tym, nawet jeśli rodzice kochają swoje dzieci, mają z nimi pozytywne relacje i chcą budować to przymierze między rodzicem a dzieckiem, to nie bardzo wiedzą jak to zrobić.
Więzi społeczne są zastępowane więziami wirtualnymi.
Mam tutaj bardzo prostą refleksję. Od reguły złotego środka nie ma ucieczki. Dzisiaj do pracy, komunikacji, edukacji ważne są multimedia, ważne są nowe sposoby komunikacji – korzystamy z tego i nie ma odwrotu. Korzystać mądrze, to znaleźć odpowiednie proporcje między tym, jak dużo czasu poświęcam światu wirtualnemu i tym jak długo funkcjonuję w świecie realnym. Problem w braku kompetencji społecznych, w tym, że ja przeszacowuję czas spędzany w świecie wirtualnym, dlatego, że nie chcę być w świecie społecznym, bo gorzej sobie w nim radzę. Rozwiązanie jest proste: trzeba uczyć ludzi od wczesnego etapu rozwoju komunikacji społecznej, czyli rozumieć emocje innych, przejawiać emocje, pokazywać bliskość, pokazywać wartość innego człowieka, uczyć relacji podmiotowych, uczyć, że każdy z nas jest wyjątkowy.
Rodzice zapominają o kontroli czasu spędzanego przed komputerem przez swoje dzieci.
Ale nie chodzi tylko o kontrolę. Świat nie znosi próżni, więc trzeba dać coś w zamian za rezygnację z wirtualnego świata. Między innymi dać swój czas, zaproponować dziecku coś ciekawego. Multimedia są ciekawe, bo ciągle atakują bodźcami. To co rodzic zaoferuje też ma być ciekawe, ale też uczyć dystansu i refleksji. No przyznajmy, to są prawdziwe wyzwania!
Mam wrażenie, że jeśli rodzice potrafią nawet dać dzieciom to, co w profilaktyce określa się wsparciem społecznym, to gorzej idzie im z wprowadzeniem ich np. w zobowiązania społeczne…
Jest wiele definicji świata społecznego, jedna z nich podkreśla, że świat społeczny jest światem zobowiązań różnego rodzaju, są to: zobowiązania związane z pracą, zobowiązania rodzinne, sąsiedzkie, ogólnonarodowe. Za każdym razem jest to relacja. Jestem przekonana, że problem wynika z tego, że ciągle nosimy w sobie „homo sowieticus” ponieważ anomia, która została wykształcona ze względu na niegdysiejszą sytuację społeczno-polityczną nie jest czynnikiem, który udałoby się zredukować w jednym czy dwóch pokoleniach. Badania wskazują, że anomię, czyli taką postawę niekonstruktywną – jeśli chodzi o życie społeczne – postawę bierności dziedziczy się z pokolenia na pokolenie. Można powiedzieć, że rodzice „zarażają” dzieci, które uczą się od swoich rodziców postawy bierności społecznej.
W poprzednich pokoleniach ta bierność – można powiedzieć – była koniecznością a nie wyborem.
Tak, tu nie ma przypadku, że tak jest, żyliśmy w określonej sytuacji geopolitycznej. W tamtym czasie bierność była sposobem ochrony tego, co się miało. Wówczas to była konstruktywna postawa. Jak to jest trudne teraz, po wielu dziesiątkach lat umacniania takich postaw – można zauważyć – obserwując jak próbuje się zmienić postawę społeczeństwa wobec wyborów. Proszę zobaczyć, że w Polsce ciągle jest bardzo niski procent osób, które do tych wyborów idą. A gdzie najbardziej odzwierciedla się nasze funkcjonowanie społeczne? Właśnie w gotowości uczestniczenia w wyborach. Jeżeli podejmuję decyzję, kto będzie mnie reprezentował, to mam realny wpływ na życie społeczne. To pokazuje, jak trudne są zagadnienia związane z funkcjonowaniem społecznym, że to nie jest tak, że się zmienimy w jednym pokoleniu. To musi być bardzo ciężka praca, również profilaktyczna.
Z Pani diagnozy zagrożeń w środowisku akademickim KUL wynika, że studenci też są bierni, niezaangażowani, nie korzystający z oferty agend studenckich.
Proszę pamiętać, że postawy tych młodych osób nie wykształciły się w tym miejscu i w tym czasie, oni te postawy ciągną za sobą. Więc można zapytać – jakie były systemy rodzinne, rówieśnicze, szkolne, sąsiedzkie w których oni funkcjonowali, zanim jeszcze przyszli na studia – że nie nauczono ich aktywności. Moje doświadczenia w tym, ale też w innych projektach pokazują jedno – co powtarzam studentom, bo bardzo lubię pracować z młodymi ludźmi – warto się angażować, warto podejmować różne aktywności, bo one na nas pracują, bo wytwarzamy różne kompetencje, a potem niewiadomo kiedy w życiu te kompetencje się przydadzą, być może w życiu zawodowym, być może w rodzinnym, być może politycznym, w społeczności lokalnej, w której stajemy się liderami.
Czy nakreślenie działań profilaktycznych sporządzonych na podstawie tej diagnozy, przyniosło już widoczne skutki?
Robimy diagnozy corocznie, układa się to różnie. Część studentów jest aktywna, część jest bierna, jeśli chodzi o inne problemy tej młodzieży, to są one marginalne. Uważam jednak, iż dużym problemem jest to, że człowiek który kończy studia i powinien być aktywny, nie chce tej aktywności podejmować, nie chce rozwijać swojego potencjału. Od czasu pierwszej diagnozy w środowisku akademickim z 2005 r. zwiększyła się rola opiekuna roku, jest więcej ofert agend uczelnianych. To, na co jeszcze bym zwróciła uwagę, to zwiększenie aktywności samorządu studenckiego na KUL. Nawet w takiej kategorii – co mnie niezmiernie ucieszyło – że dwóch studentów samorządowców startuje teraz do wyborów parlamentarnych, to też pokazuje jak się przekłada podejmowanie aktywności studenckiej na życie.
Przystosowanie społeczne – co potwierdzają również Pani badania – koreluje z koherencją czyli poczuciem sensowności, zrozumienia i zaradności. Okazuje się, że im większa sensowność tym większe zrozumienie i zaradność.
Wynik tego rodzaju jest również wynikiem bardzo zdroworozsądkowym. Dlatego, że wymiar sensowności pokazuje, że chcę się angażować w różnego rodzaju aktywności, które niesie ze sobą moje życie. W związku z tym, jeżeli się angażuję, to znaczy, że wchodzę w nie mentalnie, że zaczynam coś robić, że ta aktywność angażuje mnie emocjonalnie. To znaczy, że całym sobą jestem w tej sytuacji. W konsekwencji zaangażowanie w sytuacje, w których funkcjonuję powoduje, że zyskuję wiedzę, kompetencje i zyskuję szansę na sukces. Jeżeli nawet mam wysoki potencjał na początku jakieś działalności np. nauki szkolnej, ale się nie angażuję, to powoli zaczynam przegrywać, dlatego, że odrywam się od rzeczywistości, która mnie nie angażuje.
Przekonanie, że życie ma sens wynosimy z domu.
Ja myślę, że dom, rodzina jest tylko początkiem. Potem musimy wyjść w świat, ponieważ każdy z nas sensowności uczy się przez całe życie. To poczucie sensowności świadczy o tym, jak my się przystosowujemy do różnych okoliczności naszego życia. Weźmy taki przykład z pracy. Jeżeli my nie mamy poczucia sensowności w pracy, to momentalnie ona nas męczy. Jeżeli natomiast jesteśmy zaangażowani, to zmęczenia nie odczuwamy nawet jak dużo godzin jej poświęciliśmy.
Reasumując: jesteśmy bierni, niezaangażowani społecznie, nie wykształciliśmy silnych więzi społecznych, stoimy u progu kryzysu rodziny. Nie wygląda to wesoło.
Mam wrażenie, że jeżeli będzie deprecjonowana wartość rodziny może to dotyczyć dużych grup, może to stać się typowym zjawiskiem. Są rodzice, którzy robią kariery, są celebrytami, wybierają wartości dotyczące niezależności, własnego rozwoju. A moim zdaniem kontrargumentem powinno być to, że nie rezygnuję: potrafię łączyć różne role i robię to skutecznie, albo też samodzielnie wybieram model, w którym poświęcam się dla rodziny. Nasza rozmowa dotyczy preferencji wartości, tego co wybieramy i tego, w co się angażujemy. Takich wyborów dokonuje każdy z nas codziennie. I nie jest to łatwe. Ale w konsekwencji tak buduje się cel i sens naszego życia.
Dziękuję za rozmowę